środa, 13 listopada 2013

"Życie jest przygodą - przeżyj ją"

Otóż to! Przygodą! Uczę się tego każdego dnia. Pewna kochana Góralka zaraziła mnie tym sposobem myślenia i do dziś, wszystko co mnie spotyka, traktuję jak przygodę.

Nasza przygoda zdaje sie już być na wyciągnięcie ręki, bo...

MAMY BILETY DO KAAANAAADYYY!!!!!! :D :D :D

Przed nami wciąż wiele pracy, wiele przygotowań, ale teraz już nie ma odwrotu. 25  czerwca wieczorem tamtejszego czasu lądujemy w Toronto, stawiamy pierwszy krok na kontynencie na którym przeżyjemy przygodę swego życia. Z pewnoscią nie pierwszą i nie ostatnią, ale najbardziej, jak dotąd egzotyczną!
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że skład naszej ekipy nieco się rozszerzy, ale o tym napiszemy więcej kiedy informacje będą już potwierdzone.


A tymczasem pragne podzielić się z wami wspomnieniami z kilku ostanich dni. Wyjazd w Góry Sowie był strzałem w dziesiatkę. Kraina upstrzona zamkami, fortecami, dworami, bunkrami, sztolniami jest prawdziwą gratką dla fanów historii. Ale nie one (czy raczej: nie tylko one) sprawiły, że wyjazd, z pewnoscią zostanie przeze mnie na długo zapamiętany. Odpowiedzialni są za to ludzie. Po pierwsze wielkie podziękowania dla moich dwóch Aniołów Stróżów, tego prawdziwego, który nie za często pokazuje mi swoją buzię i tego, drugiego, który fizycznie ze mną podróżował, czyli Kasi Mojkowskiej, dzięki której w dużej mierze ta krótka wyprawa (wyprawka ;P) wyglądała tak, a nie inaczej.


Przez cały czas miałam ogromne poczucie Bożej Opieki i wielkiego spokoju, a cała podróż wydawała się być zbiorem dokładnie do siebie pasujących elementów, które odkrywały sie przed nami w odpowiednim momencie. Może brzmi to jak pusty frazes, ale w istocie tak było.
Jakiś czas temu usłyszałam słowa Pana Piotra Kuryło, Polaka z Augustowa, który w 12 miesięcy obiegł świat dookoła, nigdy nie wiedząc czego może spodziewać się następnego dnia: "Skoro dla Maryi nie było miejsca to co ja będę się przejmował noclegiem"  18:10. W tej podróży było bardzo podobnie schronienia szukałyśmy za każdym razem dosłownie w ostatniej chwili i nie zawiodłyśmy się. Nie trzeba było spędzać nocy pod chmurką.

Dojazd jednym samochodem do Wrocławia z marynarzem o rzadkim inieniu Gniewko, które siedząca z tyłu Kasia przekręciła najpierw na "Mieszko", a później na "Gnietko" :D był dla nas wielkim zaskoczeniem. 350 km w Polsce na stopa jednym samochochodem osobowym to nieczęsty przypadek. Gra miejska z Warszawskim Duszpasterstwem akademickim Studnia na ulicach Wrocławia nocą. Koncert zespołu Koń w "Od Zmierzchu do Świtu", na który zupełnie przypadkowo natknęłyśmy się idąc z naszymi przyjaciółmi na piwo. Jeśli, którykolwiek z członków zespołu to przeczyta, niech wie, że wróżę im wielką karierę ;). Serdeczne przyjęcie, wieczorne winko, wygodny nocleg i królewskie śniadanie u Kuby.
Najchętniej wszystkich naszych dobroczyńców wymieniłabym z imienia, ale z obawy, że umrzecie z nudy postaram się pisać treściwie.

Pierwszy plan - dotrzeć do Wałbrzycha. Plan się zmienił, bo gdy tylko wysiadłyśmy z podmiejskiego autobusu, którym wydostawałyśmy się z miasta. Nim jeszcze którakolwiek z nas zdążyła wyciągnąć rękę z podniesionym ku górze kciukiem, z deszczu, do swojego auta zgarnął nas Tomek. Zabrał zupełnie w inną stronę niż planowałyśmy. Ale widać, o to właśnie chodziło, żebyśmy sobie za wiele nie planowały, tylko poddały się biegowi zdarzeń i z zaintweresowaniem przyglądały się temu gdzie nas los rzuca. Zdecydowałyśmy, że pierwszym punktem podróży będzie XVII wieczna twierdza w miejscowości Srebrna Góra.

Następnym pojazdem, siedząc na pace na workach cementu dotarłyśmy do jednej z dwóch twierdz w tej miejscowości. Mniejsza z nich, czyli Ostróg, jest w tej chwili w remoncie i choć niedostępna dla zwiedzających, otworzyła przed nami swoją bramę. Z pierwszej ręki miałyśmy możliwość posłuchać o historii miejsca, przejść się korytarzami i dowiedzeić się o planach zagospodarowania tego zabytku.
Poza tym na drugim wzgórzu znajduje się potężna twierdza Donjon, która w czasie wojny wykorzystywana była przez Niemców jako obóz jeniecki, a w czasach gdy powstała, ze wzgledu na na swoją niedostępność była porównywana nawet do Gibraltaru.

Kolejny punkt  podróży to Stoszowice z pięknym Pałacem, który obecnie znajduje się w rękach osoby prywatnej. Nie zastałyśmy nikogo, choć pragnęłyśmy bardzo wprosić się na herbatkę.


Owiesno - położona nieopodal miejscowość z pięknym wielkokrotnie przebudowywanym zamkiem, którego pierwsza wersja powstała już w XIII w. i jest jedną z nielicznych konstrukcji założonych na planie koła. W latach '80 ubiegłego wieku splądrowana i zniszczona przez ówczesne władze, dziś straszy tylko zniszczonymi ścianami, lecz w nocy i tak robi ogromne wrażenie. W Owieśnie przyszło nam szukać noclegu, mając wciąż gorącą herbatę w termosie poszukiwania przebiegały całkiem przyjemnie. Na wstępie zrezygnowałyśmy z agroturystyki, bo skoro już nosimy śpiwór i karimatę na naszych plecach to należałoby je wykorzystać, a nie płacić za nocleg prawie 50 zł.
Pukałyśmy od drzwi do drzwi słysząc standardowe historie: remont, malowanie, "a nie wiadomo co wam syn zrobić może" :P, aż w końcu Pani Sołtysowa udziliła nam noclegu w przedwojennym budynku Straży Pożarnej :D gdzie obecnie urzęduje klub piłkarski. Dziękujemy za pomoc troskę i okazaną serdeczność.

Koleny etap to bezowocne poszukiwanie Tajemniczego Miasta Osówka, które jest tak tajemnicze, że ostatecznie go nie znalazłyśmy, zamek Grodno nad Jeziorem Bystrzyckim i Wałbrzych.
Kazanie na Mszy Świętej, wygłoszone przez ks. Krzysztofa było doskonałym podsumowaniem tych dni pełnych przygód i zaufania w dobre dla nas pomysły Taty. Po bezowocnych poszukiwaniach noclegu we wszelkich miejscach trafiłyśmy do... Straży Pożarnej ;) Tym razem zawodowi strażacy, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami, ugościli czym chata bogata i opowiedzieli o szczegółach swojej pracy, pozwoli nam zajrzeć wszędzie gdzie chciałyśmy, dotknąć wszystkiego, przymierzyć stroje. Zapomniałam tylko jednej ważnej rzeczy. Zapomniałam zrealizować marzenie mojego dzieciństwa, czyli zjechać po strażackiej rurze. Chłopaki wiedzcie, że istnieje ryzyko, że jeszcze wrócę dopełnić dzieła. ;) Wydaje mi się, że nasze przybycie było dla obu stron pozytywnym zaskoczeniem. Nie bez powodu Straż Pożarna w Polsce cieszy się tak wielkim zaufaniem społecznym.


Powrót do Warszawy nie licząc porannej wizyty w zamku Książ trwał 12h ;P.
Trochę się to przeciągnęło, trasa byłą kręta, zaliczyłyśmy nawet mandat na autostradzie.Ogromne wrażenie zrobił na nas pewien młody człowiek, który z niespotykanym entuzjazmem opowiadał o momencie narodzin swego syna. Cud przyjścia pierworodnego na świat, był przez niego opisany z taka miłością, zachwytem i empatią dla żony, która przez 18h porodu znosiła straszne bóle. Człowiek ten, choć w swoim życiu przeżywał różne koleje losu, bo miał już i problemy z narkotykami, z alkoholem i przez społeczeństwo był już spisany na straty, to jednak dojrzał, przejrzał na oczy i z pompą wszedł w kolejny etap-przygodę swego życia - ojcostwo. Powinszować i pozazdrościć takiego męża szczęśliwej wybrance, a temu człowiekowi życzę licznego potomstwa, bo jego dzieci bez względu na sytuację materialną jaką będzie im w stanie zapewnić, z całą pewnością zostaną otoczone wielkimi pokładami miłości i zwykłej prostej życiowej mądrości.

Łącznie od Wrocławia do Książa nakręciłyśmy jakieś 161 km w przeciagu dwóch dni sporo widząc i wiele słuchając od miejscowych.Spowrotem przesiadałaśmy się dużo więcej niż w drodze do Wrocławia, bo zmieniałyśmy samochód 13 razy.

czwartek, 11 lipca 2013

Co z tą Kanadą???

Witamy po długiej przerwie. Ostatnimi czasy staraliśmy się pozyskać fundusze na wyprawę. Pod znakiem zapytania stała jej organizacja w bieżącym roku. Udało nam się na Portalu Polak Potrafi zebrać określoną przez nas kwotę 1000 zł, jednak jest to jedynie 5% sumy jakiej potrzebujemy. Postanowiliśmy więc, tegoroczne wakacje przeznaczyć w dużej mierze na gromadzenie odpowiednich środków na wyprawę. Więc jeśli chcemy gdzieś pojechać wakacyjnie, to tylko autostopem, w spartańskich warunkach i na minimalnym wikcie. ;P Zaczęliśmy dość późno przygotowania do naszej kanadyjskiej podróży, nie znaliśmy się na tym wystarczająco, nie od dziś wiadomo, że człowiek uczy się na błędach. Dlatego, żeby nie okazało się później, że dolecimy do Toronto a tam nam powiedzą: "Wypad z powrotem do Polski!" postanowiliśmy dołożyć wszlekich starań, by nasz projekt uwiarygodnić, lepiej dopracować szczegóły, nawiązać współpracę z różnymi instytucjami, które mogą nam być pomocne, żeby się nie nudzić i nie wracać tą samą drogą, zrobić wizę do USA... i wiele, wiele innych zadań przed nami. Trzymajcie kciuki, bo jak już sobie coś wymyślimy to nie odpuszczamy. A za rok, wszyscy którzy zdecydowali się nam pomóc, niech czekają na obiecane pocztówki zza oceeeaaanu. ;)

sobota, 25 maja 2013

Zagęszczamy działania! A co! Polak potrafi!



Ostatnio sporo się dzieje, zakończył się Tydzień Kanadyjski, to pojawiamy się już gdzieś indziej, bo w przyrodzie nic nie ginie, jak w dowcipie:

- Co by się stało gdyby z Rosji zniknęła wódka?
- Jak wiadomo w przyrodzie nic nie ginie, więc wódka pojawiłaby się gdzies indziej... i tam wtedy byłaby Rosja.

Bardzo istotny w pozyskiwaniu funduszy na projekt może okazać się fakt, że zaistnieliśmy na portalu Polak Potrafi. Jest to pierwszy (chyba) w Polsce portal, który funkcjonuje na zasadzie crowdfunding'u, czyli wspierania, niewielkimi choćby kwotami, zgłoszonych doń pomysłów. Wiele osób prosiło nas o pocztówkę z Kanady, z wielką chęcią wam ją prześlemy, a Wy też możecie nam pomóc, jeśli ktoś jest zainteresowany, może przekazać, poprzez kliknięcie na poniższy baner, dowolną kwotę od złotówki w górę na nasz pomysł, a w zamian nie pozostaniemy dłużni. Zerknijcie co mamy do zaproponowania:
Dajemy o sobie znać na różnych frontach tej batalii o fundusze na nasz projekt. Tym razem front radiowy.


Pragniemy złożyć serdeczne podziękowania Czwórce Polskiego Radia, za objęcie nas swoim patronatem i poświęcenie nam pół godziny cennego czasu antenowego. W dniu 24 maja o godzinie 23 byliśmy gośćmi audycji Na cztery ręce. W tej audycji: "Rozmawiamy o niecodziennych pasjach i zaskakujących pomysłach na życie. Przyglądamy się nowatorskim inicjatywom. Sprawdzamy, co dzieje się w życiu kulturalnym, dalekim od mainstreamu. Podróże, sport, film, sprawy studentów, akcje społeczne - to nas interesuje. Ciekawe tematy, niezwykli goście". Czujemy się zatem wyróżnieni, że dołączyliśmy do owego zaszczytnego grona niezwykłych gości, którzy chcą porozmawiać  na ciekawe tematy.
Dziękujęmy Piotrowi Galusowi za przeprowadzoną z nami miłą rozmowę, zarówno na antenie jak i poza nią.

Gnałam na swym Silverze na łeb na szyję w ulewnym deszczu by zdążyć na audycję. Dojechałam na miejsce mokra jak kura, nieuczesana, bo gdzieś (zapodział się grzebień), po wcześniejszym włamaniu do własnego roweru, bo pech chciał, że wiekowa kłódka akurat wtedy się zablokowała, a na miejscu dowiaduje się że co? Że oprócz bycia na antenie będziemy też na wizji! Każda kobieta w takim stanie "wizualnym" o tym marzy. Cóż było robić. :) Wkrótce otrzymamy również nagranie ze wspomnianego wywiadu, jeśli przegapiliście cudowną okazję wysłuchania tej audycji, będziecie mieli możliwość to nadrobić.

środa, 22 maja 2013

Trzydniowy Tydzień Kultury Kanadyjskiej



Tydzień, tydzień.... i po tygodniu (wedle schematu święta, święta i po świętach). Zarazem dużo się działo jak i niewiele. Dlatego warto się teraz krótko rozliczyć i podsumować cały event.
Wszystko zaczęło się w ostatnią niedzielę (choć przygotowania rozpoczęły się znacznie wcześniej) od wieczornego koncertu Angeliki (vel Charycy Angeliny) z łomaskich kniei i Łukasza Trębaczkiewicza (vel Trębackiego) z Edmonton w Kanadzie, w klubokawiarni Grawitacja (Browarna 6 w Warszawie - polecam!!!).


Wypadało by wspomnieć co nieco (kolejne moje ulubione wyrażenie :) ) o naszym gościu z kanadyjskiej Alberty, Łukaszu. Otóż w swoim jeszcze nie tak długim życiu sporo zdziałał w muzyce. Już w szkole średniej zaczął grywać w zespole zainspirowany muzyką klasycznych legend: Beatlesów, Rollingstones'ów i Pink Floyd'ów (chyba każdy zna ich piosenki) Zespół nie wytrzymał jednak próby czasu, a muzyczne upodobania Łukasza powędrowały w stronę bluesa i folka, dzięki fascynacji utworami Roberta Johnsona, Muddy'iego Watersa czy Boba Dylana .
Nie trwało to długo jak postanowił wyruszyć w nieznany świat, mając za kompana swoją gitarę. Razem przemierzyli bezkresną i piękną Kanadę, skierowali swoje kroki do Afryki, potem do Europy (nagrywając trochę utworów w Zurichu), aż w końcu dotarł do kraju swoich przodków, Polski.
"Słuchając muzyki Łukasza, można poczuć klimat ulicznych grajków, którzy robią to bo kochają, wkładają w to całą duszę, czuć powiew wolności, która rozsadza serce młodych i zapach żywicy z sosnowych lasów kanadyjskich. Słuchanie go - to przygoda" - tak jego muzykę określiła Angela. Ja ująłbym to krótko, jego muzyka to Kanada (w której mieści się więcej niż tysiąc słów).


Wracając do samego koncertu oprócz wymienionych wcześniej Angeliki i Łukasza, mogliśmy gościć na scenie młodych i zdolnych: Macieja Hendzla i Aleksandry Mazur. W repertuarze usłyszeć można było zarówno autorskie utwory Łukasza i Angeliki jaki i covery znanych piosenek jak np. "Killing me softly", "Jolene" czy "Suzanne" (w wersji polskiej) Cohena. Sądząc po reakcjach publiki artyści spełnił oczekiwania słuchaczy. Najpewniej wszyscy (a ja to już na pewno) poczuliśmy ciepły powiew kanadyjskiego rytmu niesionego przez wiatr (albo jak niektórzy mówią wihajster :P ).


W poniedziałek mieliśmy przyjemność zaprezentowania filmu, który naszym zdaniem idealnie odpowiada temu co mamy w naszych głowach i sercach, filmu One Week (Tylko Tydzień). To z pozoru banalna historia ukazująca bohatera Bena Taylera, który po usłyszeniu przez lekarza wyroku o ciężkim stadium rozwoju raka, postanawia wyruszyć za radą kubka po kawie na Zachód. Wyrusza w długą podróż z jednym punktem w planie - przeżyć przygodę. Swoją obecnością w wielu miejscach wpływa pozytywnie na życie ludzi, przy okazji przeżywając zabawne sytuacje. Ten jakże spontaniczny wyjazd okazuje się niezwykłą podróżą na zachodnie wybrzeże Kanady, która pozwala mu spojrzeć z nowej perspektywy na swoje życie.
To wspaniały film z kategorii kina drogi, który mogę polecić każdemu, zarówno zapalonemu podróżnikowi jak i domatorowi.





Ostatniego dnia naszego wspaniałego przesyconego unoszącą się w powietrzu kanadyjską muzyką (z czego byłem wielce rad) przystąpiliśmy do naszego kulminacyjnego punktu - naszej prezentacji. Chcieliśmy przybliżyć (mam nadzieje że nam się to udało :)) pokrótce po co? na co? jak i czym? i od czego to wszystko się zaczęło?

Podczas pokazu odbyła się również premiera naszego promocyjnego filmu, który po mimo naszych usilnych starań wyszedł całkiem dobrze, a to za sprawą naszego montażysty Kamila Pawlickiego, któremu jesteśmy dozgonnie wdzięczni (a Angelika zobowiązała się w zamian upiec mu szarlotkę :)).

Tym drobnym akcentem zakończyliśmy naszą przygodę z Tygodniem Kultury Kanadyjskiej (nie zaś z samą Kanadą- co to to nie!). Mamy nadzieję, że choć trochę zaszczepiliśmy wśród uczestników miłość do tego pięknego i dzikiego kraju.

Na koniec chciałbym przetoczyć pewien fragment, który powinien znać nie tylko każdy podróżnik, hobo czy inny taki, ale każdy z nas powinien kierować się tym w swoim życiu:


Ruszajmy przyjaciele,
Wcale nie jest za późno,
By szukać świata ze snów...
Ot, choćby przepłynąć horyzont wszerz,
potem wzdłuż...
Nie ma już w nas tej mocy, która za dawnych lat
umiała wstrząsnąć niebem,poruszyć cały świat.
Jesteśmy tym, czym jesteśmy -
Zły los, a może zły czas
osłabił w sercu ogień, co łączył niegdyś nas,
lecz wzmocnił naszą wolę i teraz dobrze wiemy,
że trzeba szukać, szukać,szukać,
bez względu na to, co znajdziemy.


Alfred Tennyson - Ulisses



czwartek, 9 maja 2013

Wiedz, że coś się dzieje - part two: Tydzień Kanadyjski

Wiem, że od pisania jest tutaj Anhela, jednakowoż postanowiłem popełnić tego jakże ambitnego posta.

Przygotowania idą ostatnio pełną parą, choć stety czy niestety zajmują nam sporo czasu (np. tego którego powinienem poświęcić  na magisterkę :P). W każdym razie istotne jest to, że kroczymy naprzód stawiając czoła przeciwnościom losu (niech żyje patos!).
Na chwilę obecną możemy pochwalić się posiadaniem paszportów oraz niezbyt chlubnym brakiem biletów. Pozyskiwanie funduszy na wyprawę nie idzie nam tak sprawnie jakbyśmy tego chcieli, niemniej jednak  -walczymy.
W sprawie wspomnianego już przez Angelę filmu promocyjnego czekamy na odpowiedź Warner Bros'a, który ma się zająć jego dystrybucją na całym naszym pięknym globie (w ostateczności zadowolimy się serwisami Youtube i Polak Potrafi).

Przechodząc do sedna, w najbliższym czasie odbędzie się jedyny i niepowtarzalny TYDZiEŃ KaNADYJSKI w klubokawiarni Grawitacja w Warszawie (Browarna 6), którego mamy przyjemność być współorganizatorem. W programie moc atrakcji - koncerty, film, muzyka, jedzenie, czyli coś dla ducha, oka i ciała (wszystko iście kanadyjskie of course). Oczywiście zaprezentujemy się również z Angeliką szerszej publiczności opowiadając co nieco o naszej wyprawie - po co?, na co?, dlaczego nas tam niesie? Przecież tam jeno dzicz, łosie, syrop klonowy, hokej  znowu łosie i tyle. Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania to serdecznie zapraszamy.

Poniżej na plakacie znajdziecie harmonogram wydarzeń:

by Charyca Katarzyna :)


Na naszym fanpagu na facebooku, w zakładce wydarzenia (wystarczy kliknąć po prawej stronie i dzięki magii lub za pomocą innych niebezpiecznych zjawisk przenosicie się na naszego fejsa ), znajdziecie więcej informacji na temat poszczególnych eventów. W czerwcu zaś odbędzie się kolejny koncert, o którym opowiemy w stosownym czasie.


Warto również nadmienić o naszym przyszłym zawitaniu w wieczornych audycjach radiowych. Nastąpi to już całkiem niebawem,  bo 15 maja o 19.10  w politechnikowym Radiu Aktywnym, a następnie 24 maja o 23.00 w radiowej Czwórce Polskiego Radia. Na szczęście moje i wasze tym razem pojawimy się tam oboje i przybliżymy po krotce naszą wyprawę oraz co nami kieruje. 


Ps. Dla wtajemniczonych (tych co mnie słuchali ostatnio w Radio Kampus) obiecuję, że nie będę nadużywać więcej słowa "strikte", a w żadnym wypadku już "strikte fajnie" :).

niedziela, 5 maja 2013

"Beskid Niski jest mi bliski"



Miałam sporo pracy, ale wizja wyjazdu w góry była bardzo kusząca. Spokojnie pisałam sobie pracę, kiedy do mojego pokoju wtargnęła pewna jecząca istota, która powtarzała wciąż: "Nie mogę już tu siedzieć, zaczyna się majówka, jeeeedźmy gdzieeeeś...!!! Angelaaaa..."
Opierałam się, walczyłam jak lew, by w końcu po potężnych dziesięciominutowych bojach z ową istotą i własnym sumieniem przegrać i przystać na promopozycję wyjazdu.
Od razu wiedzieliśmy dokąd.
Beskid Niski. Po pierwsze: mnie tam jeszcze nie było, po drugie: może wyskoczymy na chwilę na Słowację, a po trzecie i najważniejsze: nasi przyjaciele, Archeolodzy Rusofile, ruszają na swą wyprawę na wschód, trzeba zatem zrobić im należyte pożegnanie, aby z chęcią do kraju wrócili.
Olchowiec - ich baza wypadowa.

 Zanim jednak tam dotarliśmy jedną noc spędziliśmy w Chacie Elektryków - gdzie jednak elektrycznosć dociera tylko w postaci żarówek w latarkach turystów, lub ewentualnie gdy zaiskrzy między gośćmi. Ten mankament nam jednak nigdy nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, lubimy miejsca, gdzie życie toczy się w takim rytmie jak cykl słoneczny. Ma się wtedy poczucie, że wszystko jest na właściwym miejscu. Warunki przednie: krystalicznie czysta, ciepła, bieżąca woda, dach nad głową, miłe towarzystwo, w postaci naszych przyjaciół z KTE Styki, którzy naszą obecnością byli zaskoczeni jeszcze bardziej niż my ich. Dziękujęmy za serdeczne ugoszczenie nas i przepraszamy, że byliśmy tam tak krótko.
Wkoło znajdują się też zgliszcza łemkowskich chat i obór, a także łemkowski cmentarz, miejsca niegdyś tętniące życiem dziś przypominają tylko o tragicznej historii,
straszą i onieśmielają...

Następny dzień, czyli pierwszy maja to przeprawa do Olchowca.
Warto zaznaczyć, że nie tylko w Kanadzie są niedźwiedzie. Stanowią całkiem realne zagrożenie również w Polsce.

Jeden z nich prawdopodobnie miał wczesniej ucztę na drodze, którą my wędrowaliśmy. Tak należy przynajmniej wnosić po potężnych odciskach łap w glinie, pozrzuconej wszędzie dookoła sierści dużego zwierza i jego kręgosłupie. Nie wypowiadam się co to mogło być, może jakieś sugestie archeozoologów?



Do Olchowca udało się jednak dotrzeć, ze wszystkimi kończynami, nie utraciwszy nic na rzecz
niedźwiedzi, czy bobrów, które w tej okolicy również grasują. Co więcej, pod sklepem w Tylawie z naszej cudownej trójcy zrobiło się 7 osób, gdzyż dołączyła do nas, jeszcze niekompletna ekipa Syberiady 2013. Przedarliśmy się przez błota i nocą znaleźliśmy się w chatce, która jest otwarta dla wszystkich strudzonych wędrowców, bo spało tam łącznie pierwszej nocy około 20 osób. Drugiej nocy było nas już nieco mniej, ale zachodziła ciągła rotacja gości. Leniwy czas, spędzony na śpiewach z gitarą (absolutnie prym wiódł utwór: "Na horyzoncie pojawił się jeleń i mknie... Dokąd on mknie? Tego nikt nie wie..."), grze w badmintona, pluskaniu się w strumieniu, gotowniu strawy bezpośrednio na ognisku, przeglądaniu map i planowaniu dalszej podróży (w przypadku Rusoanutów), a byczeniu się i polowaniu na mleko w przypadku moim, Maćka i Pawła. Gotowanie strawy na ognisku niesie ze sobą pewne ryzyko. Jeśli się o niej zapomni, węgła się przepalą, a garnek się wywróci, trzeba liczyć się z tym, że nasze jedzenie wyląduje w popiele, a co za tym idzie, będzie zawierało wiecej węgla i będzie łatwiejsze do strawienia. Doświadczyliśmy i tego. Wybieranie fasolki łyżkami z ogniska to bezcenne kulinarne doświadczenie.
A oto niemal kompletna ekipa dzibasków:
Na zdjeciu brakuje jeszcze Gucia, mimo ciągłego nawoływania:  "Gucio, Gucio, Gucio, Gucio, Gucio..." przybył dopiero póżną nocą.   

Nadszedł niestety czas pożegnania. Najpierw przez kilka kilometrów, z Olchowca do Miejsca Piastowego podróżowaliśmy bandą 8 osób, ale wkrótce trzeba było się wyściskać, wycałować i pożegnać. Z moim błogosławieństwem puściłam ich w te nieznane dzikie ostępy jakie planują na swej trasie zwiedzić.

Zapraszamy jeszcze raz na ich bloga, kiedy tylko dorwą się do Internetu umieszczą tam aktualności dotyczące wyprawy. Przypominam adres:



Tytuł posta jest zapożyczony z Jedynki PTTK, która organizuje rajd pod tym samym tytułem.

piątek, 19 kwietnia 2013

Wiedz, że coś się dzieje...

Od dawna nie było żadnych wpisów na naszym blogu, co nie oznacza jakobyśmy próżnowali.
Co to, to nie!

Dziś odebrałam paszport biometryczny, który upoważnia do na wjazd na rzeczone 3 miesiące do Kanady bez konieczności wyrabiania wizy. 
Nie mamy jeszcze biletów, nasze oferty wędrują do potencjalnych sponsorów, którzy mogą być zainteresowani nietypową formą promocji swej firmy.
Ponadto informacje o nas pojawiają się w różnych źródłach, nasi patroni medialni nie próżnują.
Pierwsze informacje jakie ukazały się na nasz temat nie tylko w formie wirtualnej to wywiad w Słowie Podlasia, lokalnym tygodniku o zasięgu powiatowym. Bardzo dziękujemy naszym patronom, za wspomniany artykuł. Co prawda nie bezpośrednio, otrzymaliśmy pomoc jakiej potrzebujemy, ale otworzyło to przed nami drzwi, których wcześniej nawet nie widzieliśmy. Na moją skrzynkę mailową przyszła wiadomość od podróżnika Michała Zielińskiego, któremu również zdarza się współpracować z tygodnikiem, a który zainteresował się naszym pomysłem i postanowił wesprzeć nas swoim doświadczeniem i kontaktami, dzięki jego pomocy, możemy też dziś wpisać w naszej ofercie sponsorskiej, reklamę na ekranach LCD w metrze warszawskim. Więc jeśli znacie kogoś, kto akurat chciałby w metrze się zareklamować, a rzesza odbiorców jest spora, bo użytkownicy metra wpatrują się tylko w ekrany, a przy okazji wspomóc naszą szczytną (może zbyt górnolotnie to określiłam) akcję, to polecajcie im nas.

Adres strony internetowej Michała: 

W przygotowaniu jest w tym momencie film promocyjny naszej wyprawy, który, gdy tylko zostanie zmontowany trafi (miałam powiedzieć "do kin", ale powiem tylko) na portal Polak Potrafi, gdzie mamy nadzieję również nadzieję, na zauważenie naszej inicjatywy.
Z pewnością będzie to film oskarowy. 
Nie chcemy zdradzać teraz wielu szczegółów, ale nie mogę się powstrzymać od zamieszczenia zdjęcia wychodzącej z siebie pseudoindianki. A tak swoją drogą, gdybym miała dostać indiańskie imię, to jakie by ono było? Jakieś sugestie? ;)

W dniu dzisiejszym w Akademickim Radio Kampus, można było usłyszeć wywiad z Maćkiem, gdzie opowiedział kilka słów o naszej wyprawie, niestety nie mogłam być obecna, ale nadrobimy to na antenie kolejnych rozgłośni, które również nam patronują.

Tydzień Kultury Kanadyjskiej
W dniach 9-15 na terenie Klubokawiarni Grawitacja organizujemy cykl spotkań mających na celu promocję naszej inicjatywy, a także kanadyjskiej kultury, w ramach którego odbędą się 2 koncerty. Będziecie mieli możliwość zasłuchać się w twórczości Łukasza Trębaczkowskiego, który niedawno wrócił do kraju swoich przodków, a urodził się i wychował w Kanadzie. W dźwiękach jego piosenek czuć tęsknotę za wolnością, powiew wiatru z Gór Skalistych i zapach żywicy z sosnowych lasów (może ponosi mnie wyobraźnia, ale serdecznie polecam koncert). Będzie też projekcja filmu, który nam niezwykle przypadł do gustu i mamy nadzieję, że wam również się spodoba. Ponadto możliwość sprawdzenia swojej wiedzy o kraju klonowego liścia w quizach z nagrodami, a także spróbowania tradycyjnych potraw przy dobiegajacych z głośników kojących rozedrgane nerwy dźwiękach utworów m.in. The Truth lub Michel'a Buble.

Wszystkich zainteresowanych zachęcamy do śledzenia naszego bloga lub facebook'a szczegóły i plakaty wkrótce.

Pod pierwszym postem na naszym blogu pojawił się komentarz: 
"Nie mogę się doczekać zdjęć z podróży na niedźwiedziu! ;)"

Podróż jeszcze się nie rozpoczęła, a zdjęcia z ujeżdżania niedźwiedzia już są :D

niedziela, 10 marca 2013

One man trip

W ramach przygotowań do naszego wyjazdu, oprócz poszukiwania patronatów, sponsorów, zawiązujemy też niezwykle ciekawe znajomości. W piątek poznaliśmy człowieka, który w przeciągu 26 miesięcy przemierzył niemal wszystkie kontynenty (nie było go tylko w Afryce). W lipcu powrócił na ojczyzny łono, nie informując nikogo o tym. Dużo już widział, lecz jeszcze więcej chce zobaczyć, tak to jest, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i jeśli ktoś raz zasmakował smaku przygody to nic innego, nie jest w stanie go nasycić.
Zrodził też w naszych głowach całkiem konkretny pomysł, by postarać się o wizę do USA,  aby urozmaicić naszą podróż porwotną.
Marek Siedlecki, bo tak nazywa się nasz miły gość, porzucił stateczną pracę, dobrze zapowiadającą się karierę na rzecz utopijnej myśli, jaka drążyła jego umysł już od dawna - objechać świat dookoła.
Na początku nawet miał plan...
Pierwsze kroki w jego podróży to Skandynawia, która zresztą najbardziej z całej trasy przypadła mu do gustu, nastepnie promem z Danii do Islandii, z postojem na Wyspach Owczych. Następnie lot nad Oceanem na podbój Nowego Świata.
Toronto - tutaj, wbrew pierwotnym planom, obejmującym podróż wzdłuż wschodniego wybrzeża Ameryki Północnej, zrodziła się myśl odwiedzenia Krainy Poszukiwaczy Złota: "Zawsze chciałem zobaczyć Alaskę, jestem tylko siedem tysięcy kilometrów od niej, grzech nie pojechać!", mówi nasz gość z szerokim uśmiechem. Wtedy też przestał planować. Carpe Diem! A było co chwytać, każdy kierowca, napotkany człowiek to inna historia. Każdy był ciekaw co ten wysoki, zarośnięty meżczyzna, robi z plecakiem pośrodku głuszy. Co go motywuje? Jakie pobudki kierowały nim, gdy decydował się na podróż? Dlaczego porzucił życie, jakie sobie wielu z nas misternie buduje, dzień po dniu, żmudnie chodząc do pracy i pod jej ciężarem zginając kark coraz mocniej? Skąd wziął tyle odwagi?
Napotkani ludzie, chcieli usłyszeć to od niego i często decydowali się go wesprzeć, dobrym słowem, podwiezieniem do aktualnego "celu", udzieleniem schronienia zimową porą, radą: jak najlepiej dostać się tu, czy tam, jakimś groszem na przeżycie i przejechanie kolejnych kilometrów. Podróżował głównie autostopem, nocował korzystając z couchsurfingu, w drodze chwytał się dorywczych prac, ponieważ lubi być niezależny i w momencie gdy tylko zebrał odpowiednie fundusze, znów odfruwał dalej.
Doświadczenia jakich zasmakował, jednego dnia odmrażając sobie stopy podczas autostopowania przy -45 stopniach na Alasce, a już następnego odparzając je na Hawajach, po kilkukilometrowej bosej wędrówce, na zawsze będą żywe w jego pamięci.
Słuchaliśmy wszystkich opowieści z niezwykłym zainteresowaniem, budzącym coraz większą chęć, by już dziś wyruszyć w drogę, podobnie nasza wyprawa natchnęła Marka, by realizować swoje kolejne pomysły podróżnicze.
Aktualnie w fazie przygotowań jest książka opowiadająca o jego voyage'ach, kiedy tylko się ukaże, taką informację również Wam przekażemy, bo z pewnością będzie o czym poczytać.
Więcej informacji na temat jego przygód znajdziecie pod adresem: http://onemantrip.com

Tymczasem życzymy Markowi realizacji jego kolejnych zamiarów i brania z życia pełnymi garściami.
Dziękujemy też gorąco za spotkanie, przyjacielską rozmowę i z niecierpliwością oczekujemy relacji w formie książki.

poniedziałek, 4 marca 2013

"Co nas gna za dalekie oceany?"


Jesteśmy dwójką młodych ludzi, którzy lubią nieszablonowe życie. Zarażeni pasją do podróży od przyjaciół i innych odważnych osób, które na różne niebanalne sposoby przemierzają bezdroża świata postanowiliśmy podjąć ryzyko i zrealizować nasze marzenie.
Zapragnęliśmy poznać i poczuć jak to jest, żyć w Kanadzie. Interesuje nas byt typowego amerykańskiego Hobo (no może nie aż tak skrajnie jak pan na rysunku, choć i tak widzę, żyje na bogato i objada się kiełbasą), czyli człowieka, który podróżuje z miejsca na miejsce, nie przywiązując się szczególnie do tego co spotyka, ale gromadzi wszystkie te doświadczenia w swojej pamięci. Osoba tego rodzaju, nie przywiązuje wagi do drobiazgów, jakimi są pieniądze, bo zwyczajnie ich nie ma. Ma zaś oczy szeroko otwarte i jest bacznym  obserwatorem, pozwala też dostrzec esencję życia zaskakując otaczających go ludzi swoją odwagą, tłumacząc im motywacje. Każda podróż jest kształcąca zarówno dla samego podróżującego jak i osób, które ów podróżnik spotyka na szlaku.



Dlaczego Kanada??
Obydwoje od dawna interesujemy się historią i rdzennymi mieszkańcami tego kraju. Warto dodać,  że studiowaliśmy wspólnie archeologię. Mój obszar zainteresowań to Indianie Wschodnich Obszarów Leśnych Ameryki Północnej, a w szczególności Irokezi. Maciek chyba w ogóle urodził się z liściem klonowym, a mama musiała go zawijać we flagę kanadyjską, bo od kiedy tylko się znamy, to niemal w każdej rozmowie pojawia się temat tego kraju, tamtejszej sztuki, muzyki, piękna krajobrazu etc. etc.
Mimo, że studiowaliśmy archeologię to koncepcja naszego wyjazdu jest zgoła inna. Chcieliśmy do sprawy podejść bardziej etnologiczno-socjologicznie.  Chcemy stworzyć:

TOTEM WSPÓŁCZESNEJ KANADY

Co to takiego?
Już spieszę z wytłumaczeniem. Gromadząc doświadczenia z podróży, wiedzę o rdzennych mieszkańcach, o historii prekolonialnej, kolonialnej, jak również o współczesnym społeczeństwie, kulturze, sztuce, wszelkich dziedzinach aktywności  chcemy stworzyć coś co będzie łączyć nasze skojarzenia z tym krajem. Najpierw  w formie graficznej, a później gdy uda mi się podszkolić warsztat, to również w formie drewnianej, jak na totem przystało, już po powrocie. Ponadto chcielibyśmy zorganizować liczne wystawy fotografii, slajdowiska z podróży (kilka propozycji już się pojawiło), jeśli o mnie chodzi mam też, poza wspomnianym TOTEMEM kilka innych artystycznych koncepcji przedstawienia naszych podróżniczych doświadczeń, a jestem pewna, że wyjazd stworzy jeszcze nowe pomysły.

To tyle z poważnych spraw. Rzeczą oczywistą jest, że jesteśmy żądni przygód, a to, bez wątpienia, będzie największa przygoda, jakiej dotąd udało nam się doświadczyć. Potrzebujemy tylko wsparcia ludzi, którzy tak samo jak my, są święcie przekonani o tym, że marzenia się spełniają, więc warto w nie wierzyć i DZIAŁAĆ. Będziemy podróżować, autostopem, jachtostopem, pieszo, rowerem, hulajnogą, konno, na niedźwiedziu, łosiu superktosiu,  czym się tylko da, nocować planujemy u gościnnych Kanadyjczyków, dzięki dobrodziejstwom takiej społeczności jak COUCHSURFING.org, pod chmurką, w jaskini, w stogu siana, pod klonem, pod mostem, na ławeczce, w tipi, w igloo (o takowe może być trudno latem). To nie ma dla nas większego znaczenia, bo w podróży nie szukamy luksusów. Liczy się przede wszystkim interakcja z drugim człowiekiem.

Żeby nasza wyprawa doszła do skutku, potrzebujemy promocji i funduszy, bo jak się okazuje, przepłynięcie oceanu na gapę kontenerowcem może być trudne do zrealizowania, więc w tej materii zdecydujemy się raczej na tak banalnie nieoryginalny środek transportu jak samolot. Aby zdobyć środki do realizacji tego pomysłu potrzebujemy promocji. Jesteśmy zdania, że marzenia nie są po to, by nam przez długi czas tłuc się po głowie, ale po to, by jak najszybciej je realizować i robić miejsce kolejnym, jeszcze zuchwalszym i ciekawszym.

Bo przecież życie jest jak jazda na rowerze, kto nie jedzie ten może się przewrócić.