wtorek, 30 września 2014

Droga powrotna i Polonia w Ontario

Już dalej się nie dało...
No może i by się jeszcze dało, myślałam o jachtostopie przez Pacyfik i podróży przez Azję. Ale bez wiz ciężko by mi było przemykać się przez granice, niestety podzielony jest ten nasz świat i podróże to też często sporo formalności, ale warto się nimi zająć, by doświadczyć tego, co podróż ze sobą niesie.
Mam trochę dekadencki nastrój każdorazowo, gdy coś się kończy.
Wiedziałam, że wydostanie się stopem z Vancouver będzie niełatwe, można by nawet powiedzieć, że niemożliwe. Poprosiłam o pomoc przyjaciela Mika (starszego pana, którego poznałam w Oliver), Zoliego o pomoc, wiedząc, że jest mieszkańcem tego miasta. W efekcie, dojechałam z nim, aż do doliny rzeki Okanagan. Przy drodze tuż przed Osoyoos jest jezioro solne, które nazywa się Spotted Lake. Ze względu na swój niespotykany wygląd jest traktowane przez Native People jako miejsce święte. 

W dalszej drodze czekały mnie kolejne zaskoczenia. Nie dotarłam do gór przed nocą więc myślałam o rozbiciu namiotu gdzieś przy drodze, ale moi kierowcy, dwaj Hindusi, którzy nauczyli mnie nawet kilku słów w języku hindi, powiedzieli, że jadą następnego dnia do Vancouver i że mają wolne miejsce w hotelu, bo zabukowali apartament dwupokojowy, więc mogłam sobie skorzystać z jednego z pokoi, a wyglądał właśnie tak:
Na początku miałam pewne obiekcje co do nich okazali się jednak być w porządku, choć przezornie zamknęłam drzwi na klucz na noc. Biorąc kąpiel spędziłam w wannie jakieś 2 h, bo mogłam się zrelaksować w gorącej wodzie. Z tego co wiem, chłopaki, za taki właśnie apartament zapłacili jakieś 250 $, dla nich to były grosze, hmm w sumie to pewnie jeden z tańszych apartamentów. Co ciekawe w  Kanadzie funkcjonuje taki system, że można wykupić sobie apartament w hotelu i wynajmować go przez cały rok, zarabiając świetne pieniądze. Ma się pewność, że jest zadbany i ciągle przyjeżdżają doń turyści, jeśli miejsce jest atrakcyjne. Natomiast właściciel przyjeżdżając nie płaci nic i może tam przebywać tyle czasu ile mu się podoba.
Po luksusowym noclegu ruszyliśmy w stronę parków narodowych gór skalistych. Cały dzień spędzony w takich okolicznościach przyrody może przyprawić o zawrót głowy. Poznałam też jedną z najpiękniejszych tras w górach. Droga Nr 11 przebiegająca od Lake Louise do Red Deer ma kierunek równoleżnikowy, więc przecina góry w poprzek. Mija się tu liczne turkusowe lodowcowe jeziora, jesienią dochodzą do tego pożółkłe liście. Część mijanych lasów została pochłonięta w tym i w poprzednich latach przez pożar, co jest naturalną częścią cyklu przyrody. Widok jest jednak apokaliptyczny.

Bujna fauna Gór Skalistych

Lodowiec, jezioro, góry, las - czyli standard :P

Moi hinduscy kierowcy

Kolory, kolory, kolory!

Pogorzelisko

Widoki z samochodu.

Aż żal, że nie miałam ze sobą farb i płótna.

Po pewnym czasie góry się wypłaszczają, zaczynają się lekko pofałdowane pagórki pokryte lasem, potem nagle wszystko się urywa i wjeżdża się w moje ukochane prerie. Ciągle trwają tu jeszcze żniwa, kombajny pracują całymi dniami, by zebrać plon przed srogą zimą, tym bardziej, że pierwsze mrozy już przeszły, w Calgary i okolicach padał już śnieg. Trzeba się spieszyć.
Czemu mówię "moje ukochane prerie"? Bo nie przypada mi do gustumi chillout'owy styl życia w BC, 0 obowiązków, 0 pracy, najlepiej słuchać muzyki i jarać trawę. Oczywiście znów niesprawiedliwie generalizuję, jednak bardziej cenię szczerych pracowitych ludzi prerii, którzy wiedzą jak przetrwać w ciężkich warunkach, wiedzą jak zarobić na chleb, czy jak zrobić chleb.
Zachód słońca między Red Deer a Edmonton.



Nie musiałam się szczególnie spieszyć, ale wolałam nie zatrzymywać się nigdzie na długo. # noce w Edmonton, jedna noc w Saskatoon, 2 noce w Winnipeg, jedna noc w drodze i dotarłam do Toronto bijąc swoje autostopowe rekordy. Zatrzymywałam na noc w miejscach, które już znałam jednak kierowcy, którzy mnie zabierali to kolejne fascynujące życiorysy. Trener psów będący zwolennikiem teorii spiskowych, które jednak wcale nie wydają się czasami takie nieprawdopodobne, gdy składam "do kupy" swoje dotychczasowe obserwacje. 
Nativ z grupy Dene, który pewnie na każdym innym nie zrobiłby dobrego wrażenia, ja jednak po raz kolejny nie zawiodłam się na swojej intuicji. 
Wielki Indianin, pokryty tatuażami z tunelami w uszach, głębokimi szramami na rękach i jeszcze jak się później okazało z protezą zamiast jednej nogi. Pierwsza rzecz którą usłyszałam od niego to że jest "crazy" - wiedziałam od razu, że chce stworzyć wokół siebie otoczkę świra, bo taki ma image, jednak zaraz zeszliśmy na temat Sundance - okazało się, że sam jest uczestnikiem tego typu obrzędów. Podczas takiej modlitwy jak już kiedyś wspominałam pości się 4 doby - bardzo surowo, bo nie wolno nic jeść ni pić., ponadto wdziewa się skórę bizona, którą przykuwa się do skóry pleców,  i tak się tańczy. Mój indiański przyjaciel miał blizny spowodowane tym obrzędem. Jednak niedaleko nam szukać takich sposobów umartwia ciała i w naszej religii. Choćby niektóre misteria męki pańskiej, gdzie faktycznie przybija się do krzyża człowieka. Bez poświęcenia nie ma wiary.
Yellow Thunderbird Man, bo takie było jego imię wśród Dene miał jak się okazało bardzo bujną przeszłość. Wpadł pod pociąg gdzie stracił nogę, był oskarżony o gwałt, lecz uniewinniony, gdyż oskarżenie było to aktem zemsty jego dziewczyny za rozstanie. Nie będę rozwodzić się nad jego życiem, ale jest też niezwykle utalentowanym i przez to zamożnym człowiekiem. Ma studio tatuażu w Yorkton, potrafi produkować biżuterię, rzeźbić, malować, robić nadruki na koszulkach. Nic mu nie straszne. Bardzo dobrze mi życzył w mojej podróży i polubiliśmy się. Dostałam tez od niego oprócz batonów energetycznych, napoju i kolczyków jeden bardzo cenny dla mnie prezent - ręcznie rzeźbiony wisiorek z poroża jelenia przedstawiający orła.
Kto jeszcze? Dwaj Kolumbijczycy pracujący w kopalni potasu i w końcu... polski trucker z Winnipegu. Stoję sobei na moich preriach i zatrzymała się ciężarówka, otwieram drzwi patrzę wisi różaniec, i przyklejony jest obrazek Czarnej Madonny, słyszę, że jakiś taki dziwny akcent i pytam: "Are You from Poland? Dzień dobry!"Było to niezwykle miłe zaskoczenie dla nas obydwojga. Franciszek okazał się być człowiekiem bardzo głębokiej wiary, który już od ponad 20 lat mieszka w Kanadzie. Człowiek, który cieszy się życiem i dziękuje Bogu za każdy dzień i wszystko co od życia otrzymał. Czyż to nie piękne? Kontakty z Polonią na obczyźnie uświadamiają mi z jak cudownego kraju pochodzę.
Piękna jesień w Saskatoon.

To zdjęcie nie było robione w sepii, to poranek na preriach, w oddali widać balon.

Percy w swoim studio tatuażu

Polski trucker - Franciszek

Naszyjnik który dostałam od Percy'ego
W Winnipeg odwiedziłam moich znajomych z Twelve Tribes Community. Miałam szczęście trafić akurat na ich szabat, a właściwie nawet dwa. W piątek mieli jedno z większych świąt w ich kalendarzu, nazywające się Yani Kipura (jeśli się nie mylę), w sobotę z kolei mieli regularny szabat. Wszystkie posiłki były uroczyste, a wieczorem odbywała się zabawa. Ich tańce są niezwykłe, niemal latają gdy tańczą w kole. Nikt nie czuje się tam wyobcowany, nauczyli też tańczyć mnie i kilka innych osób, które przyszły jako goście. Przygrywa do tego muzyka na żywo, nie brak wśród nich utalentowanych muzyków. Czasami brzmi jak muzyka żydowska, czasami jak celtycka. Ale zawsze jest miła dla ucha i dla ducha. Kilka słów wyjaśnienia, czymże jest ta społeczność. W swoich wierzeniach starają się naśladować chrześcijaństwo z pierwszych wieków. Przyjmują taki styl życia jak przyjmowali ówcześni chrześcijanie. Kilka rodzin mieszka razem, pracuje razem, pomaga sobie wzajemnie, o swoich problemach dyskutują na forum, świętują wspólnie, starają się utrzymywać zdrową atmosferę miłości i wzajemnego poszanowania, co wcale nie jest proste, gdy się przebywa w dość wąskim gronie liczącym w przypadku Winnipegu jakieś 60 osób. W społeczności jest mnóstwo zdolnych, wykształconych osób, które swą wiedza i doświadczeniem składają się na sprawne funkcjonowanie ich domu, czy biznesu, bo prowadzą też restaurację Yellow Deli i sklep z herbatami itp.Szczerze mówiąc serce rośnie, gdy patrzy się na sposób ich życia. Trafiłam na poranne czytanie pisma, gdzie rozważano kwestie spowiedzi i konieczności tej spowiedzi. Ileż to razy przychodziliśmy do konfesjonału z listą grzechów do "wyklepania" i ufff odchodziliśmy rozgrzeszeni. Postanowienie poprawy?  A co to? Przecież lista mi się zdezaktualizuje. W spowiedzi chodzi o to, by przeanalizować podstawy i motywy grzesznika, bo to może pomóc uleczyć z grzechu. Nie spowiadają się żadnemu kapłanowi, a rozmawiają o tym na forum, co może być krępujące, ale to tez motywuje ludzi do nie grzeszenia.
Wiele osób, które tu trafiły szukały wcześniej swej drogi w różnych innych kościołach, dopiero wśród innych podobnie myślących ludzi, sięgających do korzeni, znaleźli to czego poszukiwali.
Młode tancereczki, jedna z tych ślicznotek ma na imię Talita.

Wiara doda Ci skrzydeł

Dalsza droga powrotna przebiegała jeszcze sprawniej, bo przez większość drogi jechałam niemal z jednym kierowcą. Kevin okazał się być "spokooo zioom", na prawdę mimo, ze różnica wieku między nami była spora, bo ma on 56 lat, to jednak, rozmawiało nam się zacnie. Jechaliśmy razem jakieś 24h z tylko jedną mała przerwą niedaleko Gęsi z wielkim kuprem w Wawa, bo jedyna droga przez Kanadę była zablokowana przez wywrócony Truck. Ja się chwilę przespałam bo rozłożyłam sobie karimatkę w jego samochodzie i śpiworek i nic mi więcej nie trzeba było do szczęścia. Kevin przez te 3 godziny przymusowego postoju nawet nie zmrużył oka, a do tego jeszcze zamarzał. Jechał do Perth, więc był w drodze 35h. Nie wiem, jak można tyle czasu prowadzić i nie być zmęczonym.

Wielka gęś w Wawa

Pomalowane niebo.

Tuż przed świtem, gdzieś w Ontario.
Z Sudbury do Toronto dojechałam z Gruzinem. Więc miałam sposobność porozmawiać po rosyjsku w Kanadzie. Dobrze trzeba sobie przypominać języki. Zawitałam znów do Państwa Biedków, którzy gościli nas gdy przyjechaliśmy. Spotkałam się też z panią Iwonką, która już przed podróżą oferowała pomoc, telefonowała też do mnie w trakcie podróży i panią Wioletką, która nagrała ponadto wywiad ze mną. Zaproponowały również spotkanie z redaktorem gazety polonijnej Goniec, panem Andrzejem Kumorem. Muszę przyznać, ze jestem serdecznie wdzięczna za wszystkie spotkania. Widzę, że Polacy na emigracji kochają i kultywują swoją Polskość, nie zapominają o swoim kraju i korzeniach. Muszę przyznać, że są bardziej dumni z  tego, że są Polakami, niż my na własnej ziemi. Rozmawialiśmy sporo na różne tematy, nie tylko mojej podróży, ale te o polityce, religii o tym jak podróże otwierają nam oczy na pewne sprawy i pozwalają z dystansu zobaczyć to co dzieje się w Polsce. Mówiąc szczerze nie śledziłam newsów politycznych, czy ekonomicznych dotyczących Polski i Europy, gdy tutaj podróżowałam, ale wiem, że ciągle gotujemy się w tym samy śmierdzącym sosie politycznym. Jasne jest też, że nie ma absolutnie żadnego racjonalnego wyboru spośród tego całego tałatajstwa w naszej polityce, a tak na prawdę to co widzimy, to tylko marionetki sterowane przez tych którzy mają pieniądze i radośnie siedzą za kulisami. Historia naszego kraju jednak obfituje w przeróżne wydarzenia, powstania, przewroty, my Polacy, mamy do tego talent. Nie mamy natomiast w chwili obecnej talentu do uporządkowania całego potencjału jaki drzemie w Polakach i w polskiej ziemi. Rozmowa z redaktorem, który nie boi się mówić tego co myśli, który zawsze stara się sięgać sedna sprawy w swoich artykułach i analizować to na co inni przymykają oko rzuciła mi nowe światło na niektóre tematy, za co jestem serdecznie wdzięczna.
Spotkanie z przesympatyczną Polonią w restauracji sushi.
Jeszcze tylko kilka dni w Toronto i w piątek o godzinie 21.45 wylot, o 11.15 w sobotę będę już we Frankfurcie. O 16.05 wylecę do Warszawy i na miejscu powinnam być o 17.40.
Pojawią się tu jeszcze pewnie kolejne wpisy, na pewno zawrę tu jeszcze pewne podsumowanie i planuję już kolejną podróż na wschodnie wybrzeże Kanady.

Do zobaczenia w OJCZYSTEJ ZIEMI!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz